Dziś mamy nie najszczęśliwszy dzień, od rana porządnie leje. Twierdzę w Sorokach zwiedzamy w strugach rzęsistego deszczu, zagaduje do nas przesympatyczny gospodarz tego miejsce. Gdy dowiedział się , że jesteśmy z Polski, snuł opowieści o naszych bohaterach narodowych rodem z trylogii sienkiewiczowskiej. Zrobiło się po pańsku i przechodząca obok nas starsza kobieta na pytanie skąd jesteśmy odpowiedziała uroczym i bezpretensjonalnym-ee to paaany! Choć my czuliśmy się jak zmoknięte kurczaki pod pańskim niebem, było jednak całkiem miło. Przez pogodę nie zwiedziliśmy monumentalnej wieży symbolizującej pogrzebany potencjał twórczy mołdawskiej sztuki. Można na nią wyjść i podziwiać bajeczny krajobraz Dniestru.
Lokalnym transportem zaczęliśmy się przebijać do Republiki Naddniestrzańskiej. Rośnie wokół niej sporo mitów, tworzonych dla rządnych wrażeń turystów. Naddniestrze to zbuntowany region, odłączony od Mołdawii. Stacjonuje tu wojsko rosyjskie. Do samego końca nie jesteśmy pewni, czy nas wpuszczą. W maksymalnie zapchanym busiku wydaje się, że zostaniemy nierozpoznani jako obcy. Bystre oko celnika wypatruje nasze plecaki, musimy wysiąść i wypełnić graniczne dokumenty. Miejscowi jadą dalej, oni maja tu swoje Shengen. Obyło się bez żadnych problemów, zadeklarowaliśmy pobyt 24 godzinny, dłuższa obecność wymaga oficjalnego meldunku, bez którego przy wyjeździe nakładana jest niebotyczna kara 700 dolarów.
O Naddniestrzu mówi się, że to największy skansen komunizmu w Europie. Do dziś powszechnie stosowana jest estetyka socrealizmu, co rusz spotyka się pomnik Lenina pod którym młode pary składają kwiaty w dniu ślubu, a dziarskie dziewczyny sierpem i potem pielęgnują ozdobne rabatki.
Mimo natłoku przemysłu ciężkiego i wielkich blokowisk kraj sprawia wrażenie zadbanego i bezpiecznego. Mołdawia nie uznaje jego niepodległości, Naddniestrze podlega mołdawskim umowom pocztowym, Kijów je respektuje i pozwala korzystać z portu morskiego w Odessie. Nieoficjalnie mówi się o sporym przemycie broni tą drogą.